Wyprawa w Himalaje w roku 2014.
W tej sytuacji wybieram trasę dłuższą – przez Srinagar i Kargil. W związku z tym jechaliśmy do Leh osiem (z postojami dziesięć) dni. Efekt – byliśmy dobrze przygotowani, spaliśmy nad Pangong-Tso na wysokości 4300, w Sarchu na 4200 i nikt nie miał ostrych objawów choroby wysokościowej. Owszem czuliśmy mrowienie w palcach, zmęczenie, potrzebę częstszego oddychania, ale nikt nie był wyłączony z działalności. Inny przykład – jedziemy do Maroka i chcemy spędzić noc na pustyni. Popatrzmy na mapę:Wyprawa do Maroka w roku 2013.
EasyJet ma tanie loty do Marrakeszu, a nocleg na pustyni najlepiej zorganizować w miejscowości Merzouga. Odległość między tymi miastami to mniej więcej 750 km. W dwie strony to daje 1500 km. Jeśli na wyprawę możemy przeznaczyć 10 dni, to musimy dziennie przejeżdżać 150 km. Inaczej się nie da :-). Tak więc liczba przejechanych dziennie kilometrów i liczba całodobowych postojów (dni bez jazdy) wynika wprost z liczby dni, które możemy na wyprawę poświęcić oraz z założonego celu wyprawy. Jeśli chodzi o liczbę dni – to ja oczywiście pojechałbym na jak najdłużej, ale niestety, większość z nas pracuje. Stąd 30, 35 dni – to maksymalny okres, na który ze względu na urlop da się (w mojej sytuacji) wyjechać. No dobrze – wiemy ile mamy dni, znamy cel – wiemy już ile kilometrów będziemy musieli przejechać dziennie. Co mogę powiedzieć – więcej niż 300 km na dzień, to raczej będzie trudne do zrobienia. Oczywiście wiele zależy od stanu dróg i terenu, w którym się poruszamy (np. góry). Możemy co prawda szukać na ten temat informacji w Internecie, ale – tu potrzebny jest dobry informator, znający realia tam – na miejscu realizacji wyprawy. I tu dochodzimy do kluczowego elementu – organizator wyprawy w miejscu docelowym. Skąd go wziąć? Można oczywiście znaleźć w Internecie dziesiątki firm turystycznych, ale ich oferta jest standardowa. Czy to źle? Może dla większości turystów – to dobrze. W zasadzie – po co szukać organizatora tam, na miejscu wyprawy? Można z pewnością znaleźć ofertę również tu, w kraju. Zapisać się na wycieczkę i jechać pięćdziesięcioosobowym autokarem, zaliczając po drodze sklepy z pamiątkami, skórami, biżuterią, złotem, srebrem i milionem innych niepotrzebnych przedmiotów. Oczywiście tych najciekawszych miejsc nie zobaczymy, bo autokar tam nie wjedzie :-), a na trekking pięćdziesięcioosobowej grupy bym nie liczył :-). No i oczywiście trzeba jeszcze zapłacić za organizację imprezy wszystkim pośrednikom. Podsumowując – mnie standardowe wycieczki nie interesują :-). Jeśli z kolei poprosimy firmę w Polsce o organizację wyprawy niestandardowej (dla małej liczby osób i z indywidualnym planem), to nie będzie to niemożliwe, ale koszty będą wysokie :-). Co wobec tego robić? Mamy dwa wyjścia. Możemy pojechać „w ciemno”. Tak zrobiliśmy w czasie drugiej wyprawy do Kenii. Będąc w Nairobi odwiedziliśmy kilka firm organizujących safari. Spośród ofert tych firm wybraliśmy naszym zdaniem najlepszą i pojechaliśmy. Ale to moim zdaniem nie jest dobre rozwiązanie. Nie jesteśmy przecież w stanie sprawdzić zbyt wielu ofert. A niektóre pomysły wymagają jednak od biura wcześniejszego przygotowania się, sprawdzenia możliwości realizacji pomysłu, itp. Lepiej jest (posiłkując się własnym doświadczeniem, mapami, przewodnikami, Internetem) ułożyć dość dokładny plan wyprawy: z datami, szacowanymi godzinami przejazdów, miejscami postoju, czasem przewidzianym na zwiedzanie ważniejszych (kluczowych) miejsc, itp. Ten plan (oczywiście w języku angielskim) wysyłamy do firm w kraju docelowym z pytaniem o możliwość realizacji. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym na takie zapytanie nie otrzymał odpowiedzi :-). Ale odpowiedzi są różne. Po odpowiedzi ich poznacie :-). Ci co będą kluczyć, że planu nie da się zrealizować, że proponują nam to lub tamto, odsyłają do „pakietów” na stronie internetowej, itp. – odpadają z gry. W końcu jednak udaje się wybrać tę firmę, z która pojedziemy i z nią prowadzimy negocjacje do końca, do ostatniego szczegółu :-). Ja wiem, że niektórzy podróżnicy uważają, że trochę spontaniczności nie zaszkodzi, ale – tu chodzi o nasze pieniądze (miało być o tym później – no to właśnie trochę jest). Jeśli czegoś na tym etapie nie ustalimy (np. czy w cenie są opłaty wejściowe do jakiegoś rezerwatu, opłaty drogowe, podatki, itp.), to możemy być prawie pewni, że uiścimy te opłaty na miejscu. Przykłady: w czasie ostatniej podróży w Himalaje jeden z kierowców zażądał od nas pieniędzy na opłaty drogowe, dopiero wyjęcie podpisanej umowy, w której było napisane, że w cenie są opłaty drogowe sprawę rozwiązało. W jednym z hoteli natomiast próbowano policzyć nam opłatę za dodatkowe łóżko w pokoju w wysokości większej od ceny za pokój dwuosobowy :-). Znów wyjęcie kartki z wydrukowanymi wcześniejszymi ustaleniami uratowało sytuację. Mamy plan i firmę, która go zrealizuje. Co dalej? Potrzebna jest ekipa. Oczywiście – można jechać w pojedynkę, ale wtedy o wynajęciu samochodu można zapomnieć ze względu na cenę. Można też zrezygnować z wynajętego samochodu i przemieszczać się środkami komunikacji publicznej. Może to być bardzo ciekawe doświadczenie – osobiście polecam taką przejażdżkę, ale – wtedy planu raczej nie zrealizujemy.Autobus „liniowy” w Kenii.
Nie dojedziemy tam gdzie założyliśmy, a jeśli tak – to na pewno w o wiele dłuższym czasie. Matatu jeżdżą nie wg rozkładu, ale wtedy, kiedy jest komplet pasażerów :-). Tak więc – zbieramy ekipę i szczerze powiedziawszy, jest to jeden z trudniejszych etapów realizacji wyprawy. Ci co mają pieniądze – nie mają czasu (bo pracują). Ci co mają czas (bo nie pracują) – nie mają pieniędzy :-). Ech – skąd wziąć tych co mają i jedno i drugie? Optymalna liczba uczestników wyprawy – to 7-10 osób. Wtedy koszty transportu są stosunkowo niskie, a grupa jest na tyle mała, że da się pogodzić większość indywidualnych potrzeb. Z reguły krytyczna jest tu kwestia posiłków. No cóż – gdyby chcieć realizować indywidualne postulaty każdego z uczestników w temacie pory spożywania kolejnego posiłku – to podróż trwałaby cały dzień :-). Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przy śniadaniu zrobić sobie kanapkę i zabrać ją ze sobą do samochodu. Mamy ekipę – wtedy kupujemy bilety lotnicze i jest to punkt zwrotny. Od tej chwili nie ma powrotu i tu zaczynają się prawdziwe przygotowania. Oczywiście to, co zabierzemy zależy w dużej mierze od tego, gdzie jedziemy. Dlatego dalszą część artykułu podzieliłem na regiony:Stefan Nawrocki
Comments: comment this page |